Prolog – Konferencja: IV

Niv ocknął się z potwornym bólem głowy i ostrym pieczeniem lewej skroni. Powoli, obraz po obrazie, powracały wspomnienia, odległe jak ze snu. Bankiet, pusta plaża, szum morza… woda…

Wzdrygnął się jak rażony prądem, gdy uderzył weń cały ładunek emocji skojarzonych z tą myślą.

Przez jakiś czas tylko się trząsł, oddychając spazmatycznie, dopóki iskierka samoświadomości nie zatliła się na powrót. Uczepił się jej i spróbował wyrównać oddech. Po kilku wdechach mięśnie przestały drżeć, a strach nieco zelżał. Powrócił ból głowy, ale przynajmniej znów mógł myśleć racjonalnie.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Scenografia nie uległa zmianie: falista blacha, drzwi, brudna żarówka. Nawet tkwił w tej samej pozycji, starannie przywiązany do fotela. Koszmar trwał.

Wyglądało na to, że ostrzeżenie Adamsa o firmach nieprzebierających w środkach było słuszne. Nie tylko nie zawahali się przed porwaniem, ale też przed torturami. Zastanawiał się, czy kilka lat pracy naukowej było warte jego zdrowia i życia. W końcu doszedł do wniosku, że jedyne, czego naprawdę teraz pragnie, to wyjść bez szwanku z tej sytuacji.

Problem w tym, że całe zamieszanie było wynikiem nieuzasadnionej nadinterpretacji. Jak miał spełnić żądania porywaczy, skoro uniwersalny lek na raka nie istniał, a wszystkie dotychczasowe badania wskazywały, że prędko nie powstanie? Nawet jeśli da im dostęp do swoich danych, pomyślą, że próbuje ich przechytrzyć. Niby mają zamiar go wypuścić, ale diabli wiedzą, do czego się posuną, jeśli dojdą do wniosku, że skierował ich w ślepą uliczkę. Rozwiązaniem mogło być pokazanie tego, co do tej pory wszystkim umykało, ale w to po prostu nie uwierzą. Albo, co gorsza, uwierzą i znajdą sposób, żeby wypuścić nanoboty na rynek.

Z zamyślenia wyrwał go terkot mechanizmu drzwi. Zamknął oczy, gdy usłyszał kroki oraz nieznany męski głos.

—  Mówiłem już, znam podstawy obsługi sprzętu, ale myślałem, że będzie pan miał przygotowany zestaw pytań. Ja mam tylko dopilnować, żeby maszyna poprawnie czytała reakcje delikwenta, a następnie podsumować wynik.

Spod przymkniętych powiek Niv widział, jak niski, krępy facecik ustawia obok fotela przenośny stolik i kładzie na nim jakieś przyrządy. Mężczyźni w kominiarkach zerkali mu przez ramię, gdy rozwijał kable i podłączał wtyczki.

—  O, tu jest znacznik. — Grubas wskazał jakiś element na obudowie. — Najpierw ustalamy poziom bazowy, zadając pytania, na które znamy odpowiedzi. Potem zadajemy pytania właściwe i z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem możemy określić, czy mówi prawdę.

—  Jak to: „prawdopodobieństwem”?! — Wysoki prychnął z pogardą. — Mnie interesują fakty, nie jakieś gdybanie!

Rosjanin przewrócił oczami, ale powstrzymał się od komentarza.

—  No… to zależy od tego, jak dobrze udało nam się skalibrować sprzęt i jak silnie reaguje przesłuchiwany — tłumaczył nerwowo spec od wariografu. — To znowu zależy od różnicy w poziomie stresu między kłamstwem a prawdą. Dodatkowo im mniej jest zestresowany na początku przesłuchania, tym łatwiej wykryć różnice.

—  To ma znaczenie?

—  Ależ oczywiście! Chodzi o odchylenie od poziomu bazowego. Im ten jest niższy, tym lepiej widać różnicę. Niech pan spojrzy. Zakładamy, że delikwent stresuje się, gdy kłamie, co widać po intensywniejszym poceniu. O, tu — wskazał na punkt na ekranie — we wzroście tętna tu, po rozszerzeniu źrenic… Oj! — Przerwał, solidnie szturchnięty przez Rosjanina.

—  Dobryj wieczier, doktor Sokol — mruknął mężczyzna, który najwyraźniej dostrzegł uchylone powieki Niva.

Niski facecik, spanikowany, odwrócił się plecami, wyszarpnął z kieszeni kominiarkę i zaczął naciągać ją na twarz. Najwyższy z mężczyzn natychmiast ustawił się w taki sposób, żeby zasłonić technika.

—  Jak widzisz — zwrócił się do Niva — mamy tu aparaturę, dzięki której i tak dowiemy się od ciebie tego, co chcemy wiedzieć.

—  A powiecie mi wreszcie, co chcecie wiedzieć?! — wydusił Niv z wysiłkiem. Pomimo podtapiania usta miał wyschnięte na wiór.

Twarz wysokiego skrywała kominiarka, ale Niv był pewien, że poczerwieniała ze złości. Mężczyzna otworzył usta, żeby odpowiedzieć, lecz Rosjanin powstrzymał go kuksańcem. Wysoki posłał mu wściekłe spojrzenie i warknął:

—  Nie pozwalaj sobie! Wiem, co chciał zrobić! — Ponownie zwrócił się do Niva: — Bardzo sprytne, doktorze, ale najpierw parę innych pytań. Jednak nim do tego przystąpimy, chciałbym oznajmić kilka rzeczy. Nic panu nie grozi. Jeśli odpowie pan na nasze pytania, jutro będzie pan z powrotem w hotelu.

Niva zaniepokoiła nagła zmiana frontu. Jeszcze niedawno Rosjanin był wściekły na zdradzenie tej informacji. Chyba że chcieli go uspokoić przed badaniem na wariografie.

—  Bzdura. Chwilę temu zamierzaliście mnie utopić!

—  A jak myślisz, czemu nie kazałem ci po prostu przylać?

—  Nie wiem. — Niv wzruszył ramionami, a raczej starał się to zrobić. — Może chciałeś się tym zająć osobiście?

—  To też — wysoki zazgrzytał zębami — ale przede wszystkim chodzi mi o to, żeby jutro nikt nie uwierzył, gdybyś był tak nierozsądny, żeby komukolwiek opowiadać o naszym spotkaniu. Po drugie zależy mi na tym, żebyś kontynuował prace. Żal byłoby zmarnować przez głupi upór taki… intelekt.

—  Jaki upór?! — warknął Niv, czując narastające zniecierpliwienie.

—  Nieudzielania odpowiedzi.

—  Kurwa! Człowieku! — zakrzyknął ze złością więzień. — Na jakie pytanie?! Czego wy w ogóle ode mnie chcecie?!

—  Masz mnie za idiotę?! Naprawdę nie wiesz?

—  A spytał mnie ktoś o coś?

—  A musiał?! — zabulgotał gardłowo oprawca, a jego zamaskowana gęba zawisła Nivowi nad twarzą, roniąc krople śliny z każdym wycedzonym przez zęby słowem. — Że niby ile wartościowych rzeczy wiesz, panie pseudomędrku? Że niby kto ty, kurwa, jesteś? Gołodupcem jesteś! Zasraną dziurą w dupie! I powiesz nam, co trzeba. Wiesz czemu? Bo sam doskonale rozumiesz, że takie gówno jak ty na chuj potrzebuje tej wiedzy. Że i tak nie umiałbyś na tym zarobić jebanego centa!

Wysoki wyprostował się, wyraźnie z siebie zadowolony. Popatrzył na kompanów, jakby szukając na ich twarzach podziwu albo aprobaty, ale technik wyglądał na zmieszanego i unikał jego wzroku, a Rosjanin zajęty był rozplątywaniem kabli wariografu.

—  Szkoda gadać po próżnicy — zakończył już nieco spokojniejszym tonem. — Zaczynamy. Te, techniczny!

Grubasek podszedł do Niva i zaczął montować elektrody. Jego kominiarka była mocno rozciągnięta i co chwilę musiał ją poprawiać, bo zsuwała mu się na oczy. Niv cieszył się z każdej zmarnowanej sekundy. Od momentu wciągnięcia przywódcy porywaczy w bezsensowną pyskówkę wiercił stopą w niewygodnym bucie, rozdrapując bąble. Pokaże im poziom bazowy! Wreszcie technik skończył mocować okablowanie i przyjrzał się uważnie obiektowi badania.

—  Proszę spojrzeć w kamerkę i spokojnie odpowiadać na pytania. Nazywa się pan Niv Sokol, tak?

Niv docisnął krawędź buta do świeżej rany i o mało nie syknął z bólu.

—  Tak.

—  Pracuje pan w Instytucie Weizmanna, tak?

Mocniejszy nacisk stopy.

—  Tak.

—  O co jeszcze możemy spytać? — Technik spojrzał na szefa. — Potrzebuję jeszcze ze dwóch, trzech odpowiedzi.

—  Doktoryzowałeś się w Wilnie? — Teraz to elektroniczny głos zadawał pytania.

—  Nie. Tam kończyłem studia. Doktorat robiłem w Maksie Plancku. — Niv starał się zbyt mocno nie krzywić, gdy ciasna skóra buta wpijała mu się w zranioną stopę.

—  Dałeś dupy Bielawskiemu, żeby dostać obecne stanowisko?

—  Nie! Kurwa, oszaleliście?! — Zaskoczony Niv zapomniał o stopie i bucie. Na szczęście technik też wyglądał na zdezorientowanego.

—  To była prawdziwa czy fałszywa odpowiedź? — zainteresował się grubasek.

—  Nie wiem. Z tego co słyszałem o tym starym zbereźniku, to woli studentki, więc chyba prawdziwa.

—  Ogranicz się pan do pytań neutralnych i znanych — wtrącił Rosjanin. — Teraz niech skłamie.

—  Jak ma na imię ta dupencja, którą posuwasz na konferencji?

Niv poczuł, że krew w nim wrze. Nie musiał już zastanawiać się, kto chował się za kominiarką. Nagle oczywistym stało się, jaki zapach maskował lizol i dlaczego porywacz modulował głos. Wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce.

A to skurwysyn!

—  Linda — odpowiedział, próbując nie okazywać emocji.

—  Czy twoi rodzice nadal mieszkają w Wilnie?

Niv kipiał z wściekłości. Czyli teraz przyszedł czas na szantażowanie rodziną?

—  Nie — mruknął bezbarwnym głosem. — W Rukojnie.

—  Proszę się ograniczyć do odpowiedzi „tak” lub „nie” — zakomenderował technik. Drapiąc się po głowie, spojrzał na swojego szefa. — Kwalifikujemy to jako kłamstwo?

—  Tak, w papierach mamy, że są z Wilna. — Wysoki mężczyzna machnął ręką w kierunku poligrafu. — Działa to w ogóle?

W czasie gdy trzej mężczyźni studiowali wyprodukowany przez maszynę raport, Niv pozwolił sobie na stłumione westchnienie ulgi. Odkrył, kto jest porywaczem, a także to, że jego wpływy są ograniczone, skoro nie wiedział nawet, gdzie dokładnie przebywają jego rodzice.

W końcu Adams obrócił się w jego stronę.

—  Mam nadzieję, że dobrze rozumiesz swoją sytuację i łatwość, z jaką możemy sięgać po… inne metody perswazji.

Nagle Niv poczuł się potwornie zmęczony.

—  Pytaj wreszcie i miejmy to za sobą.

Adams wyprostował się i założył ręce za plecami. Zdawał się delektować obrazem nędzy i rozpaczy, jakim stał się Niv.

—  Wydaje ci się, że jesteś sprytny, co?

—  Mam skłamać, czy powiedzieć prawdę?

Mężczyzna doskoczył do Niva i uderzył go wierzchem dłoni w twarz.

—  Masz tylko odpowiadać na pytania!

Niv przez chwilę zastanawiał się, po co właściwie go drażnił i po co próbował oszukać wariograf. Może dlatego, że Adams pastwił się nad nim, zamiast po prostu dać mu laptopa i zażądać dostępu do wyników? Blue Pill znany był z tego, że leki wypuszcza szybko i tanio – jego odkrycie mogło trafić gorzej. Może gdyby Adams dostał dane, przestałby się wydzierać i pozwolił mu wrócić na konferencję? Przecież musi jeszcze porozmawiać z Daivą…

—  Przepraszam najmocniej — technik głośno przełknął ślinę — ale pana reakcja nie pomaga wariografowi.

—  Do dupy z taką techniką! — Adams tupnął nogą. — Ale niech ci będzie. — Zwrócił się na powrót do Niva: — Zdaje ci się, Sokol, że jesteś sprytny, bo schowałeś laptopa. Ale wszystkie dane masz też na komputerze w instytucie, prawda?

Niv usiłował ukryć zaskoczenie na wieść o zniknięciu sprzętu. Zostawił go przecież na biurku w pokoju hotelowym.

—  Ta… tak — odpowiedział niepewnie.

Adams odwrócił się w kierunku technika. Ten tylko pokiwał głową.

—  No dobra… Zalogujesz się na niego i pobierzesz odpowiednie pliki.

—  Nie mogę! — Niv głębokimi oddechami starał się zrelaksować obolałe ciało. — Względy bezpieczeństwa. Dane techniczne eksperymentu są umieszczone w chmurze, do której zalogować się można wyłącznie z mojego komputera w instytucie, na który z kolei nie da się zalogować z zewnątrz.

Technik przez dłuższą chwilę oglądał coś na ekranie urządzenia, ale w końcu potwierdził jego wersję. Niv bezgłośnie wypuścił powietrze — wyglądało na to, że metoda działała.

—  Nie ma problemu. — Adams uśmiechnął się chytrze. — Po prostu podasz mi hasło i login!

—  Przecież ochrona…

—  Tym się nie martw.

—  Nie wierzę wam! — Niv gorączkowo szukał sensownego uzasadnienia swojego pobudzenia. — Nie wierzę, że mnie wypuścicie. Zabijecie mnie, gdy tylko podam hasło!

Teraz już krzyczał, a łzy napływały mu do oczu. Technik w tym czasie rozpaczliwymi gestami pokazywał Adamsowi, żeby ten uspokoił Niva. Ciężkie westchnienie przedarło się przez elektroniczny filtr.

—  Naprawdę nie masz się czego obawiać. Jak pewnie zauważyłeś, cała operacja jest prowadzona precyzyjnie, w taki sposób, żebyś jutro rano mógł pojawić się na konferencji. Potrzebujemy danych, nie krwi.

—  Nie wierzę! Jeśli mnie wypuścicie, nic nie zyskacie, będziecie musieli mnie zabić! — Niv po minie technika starał się rozpoznać, na jak dużo może sobie pozwolić, nim kompletnie rozkalibruje wariograf.

—  Spokojnie! Zanim dojedziesz stąd do hotelu, nasi prawnicy złożą odpowiednie dokumenty patentowe, a nasz urzędnik szybciutko je przeprocesuje. Zatem? Jak widzisz, traci na tym tylko Weizmann, a na biednego nie trafiło.

—  Będziecie mieli na mnie haka na przyszłość!

Porywacz prychnął z rozbawieniem.

—  Serdecznie ci życzę, żebyś kiedyś odkrył coś równie wartościowego, ale obawiam się, że to mało prawdopodobne.

—  Nie mogę powiedzieć… — Niv zauważył, że technik nagle otworzył usta. — Nie mogę powiedzieć, że przegrałem bez walki — uśmiechnął się krzywo — ale wygląda na to, że nie mogę z wami wygrać. Login nivsokol, pisane małymi literami, hasło dwa ce jot be de wu ka trzy gwiazdka u pe ka de…

Rosjanin notował skwapliwie. Teraz oczy wszystkich skierowały się na technika, stojącego nad laptopem. Wpatrywał się w ekran, przechylając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Drapał się po brodzie dłuższą chwilę, manipulował pokrętłami, przesuwał obraz na ekranie, wreszcie spojrzał na Adamsa, nim jednak zdążył coś powiedzieć, zadzwonił telefon. Niv ze zdumieniem rozpoznał sygnał. Adams nerwowo oklepał bluzę i z kieszeni na piersi wyjął komórkę. Popatrzył na ekranik i już miał odebrać, gdy niższy mężczyzna niespodziewanie wyszarpnął mu z ręki urządzenie i rozbił o ziemię.

—  Suka blad’! — zawołał rozjuszony Rosjanin, łypiąc wściekle na pracodawcę.

—  Odbiło ci?! — Adams popukał się w czoło, niepomny na zniewagę. — To tylko pizzeria dzwoniła!

—  Pizzeria?! — Rosjanin potrząsnął głową z niedowierzaniem i rozłożył bezradnie ręce. — Kluczyliśmy specjalnie trzydzieści mil, żeby zmylić pogoń. Miałeś pan wyjąć z niego baterię, zanim zawrócimy!

—  Jaką pogoń? — żachnął się Adams. — Wymyśliłeś sobie ten paranoiczny plan, chciałeś się przejechać, twoja sprawa. Ale nie przypominam sobie, żebym zgodził się na wyłączenie telefonu.

—  Mogli nas namierzyć!

—  Kto? Bielawski? Myśli, że Sokol jest u swojej dupencji. A ona pokłóciła się z nim i będzie myśleć, że po prostu nie odbiera lub znalazł sobie inne popychadło.

—  Właśnie naraziłeś pan całą operację — głos niższego mężczyzny był lodowato spokojny. Niv poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.

—  Nie przesadzaj. Nie chciałem go wyłączać, bo byłem ciekaw, kto jeszcze może się próbować skontaktować z doktorem Sokolem w sprawie leku na raka.

—  Wiesz pan co? Dostaję za mało kasy, żeby niańczyć debila. Miałem dostarczyć tego łebka? Dostarczyłem. Miałem dopilnować, żeby odpowiadał na pytania? Staram się, chociaż dziwię się, że w ogóle mówi po tym, jak żeś pan go zatankował. Ale najpierw wybierasz pan miejsce, którego obrona wymagałaby użycia małej armii, a teraz okazuje się, że świecisz pan na cały świat jego telefonem!

Adams słuchał tych wynurzeń w milczeniu, ale nawet przez kominiarkę widać było, jak drżą mu mięśnie na szyi. Wreszcie wypalił:

—  Ty chyba naprawdę nie rozumiesz, kurduplu, kto tu dla kogo pracuje!

—  Nie, to pan nie rozumiesz! My nie robimy za kotki do topienia!

—  Niezła ambicja jak na najemników!

Rosjanin kilka chwil w milczeniu patrzył na rozmówcę, potem zwrócił wzrok na Niva.

—  Jeszcze słowo i będę musiał go zabić, a pan coś od niego chciałeś. Już nas tu nie ma.

—  Nie dostaniesz żadnego zlecenia od nikogo z liczących się…

—  Jesteś pan pewny, kto tu komu wyświadczał przysługę? — Najemnik wyjął krótkofalówkę i rzucił krótko: — Po maszynam! Biegom!

—  Nie wierzę! — Adams złapał się za głowę. — Co za brak profesjonalizmu!

Rosjanin ruszył w kierunku wyjścia, ścigany wrzaskiem Adamsa:

—  Macie kontrakt, gnoje!

—  Przeczytaj pan aneks C. Warunki zerwania kontraktu — warknął przez ramię najemnik. — Nie myśl pan, żeś pierwszy taki cwany.

Zanim Rosjanin na dobre zniknął Nivowi z oczu, Adams rzucił się za najemnikiem w pogoń. Gdy obaj byli już na zewnątrz, do pomieszczenia doleciały strzępy modyfikowanego elektronicznie głosu.

—  Dokąd… I co… Daj mi godzinę… — W miarę jak wzburzenie Adamsa rosło, jego słowa stawały się coraz bardziej zrozumiałe. Wreszcie całkiem wyraźnie rozległo się: — Jak zgarnę te dane, zapłacę dwa razy więcej, niż dawał Blue Pill!

Dalszy ciąg dialogu zmienił się w szum. Widać Rosjanin zreflektował się i nieco stłumił podniecenie swojego rozmówcy. Ale najważniejsze i tak zostało już powiedziane.

W baraku Niv i technik popatrzyli na siebie zdumieni. Choć znali się zaledwie od paru minut, a okoliczności ich spotkania nie były najprzyjemniejsze, wszystko wskazywało na to, że ich myśli powędrowały dokładnie w tym samym kierunku.

Nivowi – świadomemu, że nie ma leku na raka – prawie zrobiło się żal Adamsa, ale technik najwyraźniej nie podzielał tego uczucia, gdyż w błyskawicznym tempie zwijał wariograf. Chyba chciał wyjechać razem z najemnikami.

Niestety, jego nadzieje rozwiał ryk silników i szum rwanego oponami szutru. Do garażu wszedł Adams i podejrzliwie zmierzył mężczyznę wzrokiem, akurat w chwili, gdy ten domykał walizkę.

—  Co, już?

—  Tak. Mówił prawdę.

—  Na pewno?

—  Tak! — Technik pokiwał głową z takim zapałem, że nawet dziecko zrozumiałoby, że kłamie.

—  Przed chwilą nie byłeś pan tego taki pewny. — Adams przysiadł na stoliku i delektował się zmieszaniem podwładnego.

—  Potwierdzałem kalibrację. Ciśnienie rozkurczowe było wysokie, ale potem okazało się, że facet ma arytmię… — Opanowany głos mężczyzny kontrastował z drżeniem rąk.

—  No! To rozumiem! — Adams z zadowoleniem uderzył dłońmi o uda, ale w jego oczach nie pojawił się nawet cień uśmiechu.

—  Skoro już nie jestem potrzebny…

—  Ach! Tak, tak. Proszę, niech pan już idzie. Mam nadzieję, że te bandziory nie ukradły panu auta. Ha, ha. — Niv zastanawiał się, czy bez modyfikacji głos Adamsa brzmiałby choć odrobinę bardziej naturalnie. — Niech pan idzie. My tu jeszcze chwilę z doktorem posiedzimy. Będzie musiał powiedzieć naszemu człowiekowi, gdzie dokładnie są dane. Nie potrzebujemy całej chmury. Ha, ha.

—  Tak. Już idę. — Technik zrobił krok w tył, w stronę wyjścia. — To… do widzenia.

—  Do widzenia — odparł Adams. Wciąż rozciągał usta w uśmiechu, ale siedział sztywno na krawędzi stolika, a spojrzenie miał lodowate.

Technik ukłonił się, przesuwając się przy tym kolejny krok bliżej wyjścia, i kątem oka zmierzył odległość, jaką miał jeszcze do pokonania.

—  Zadzwonię do centrali i powiem, że wszystko poszło zgodnie z planem i czekamy już tylko na dane. Konkretne dane, a nie na całą chmurę. Ha, ha.

Adams przyglądał mu się badawczo.

—  Oczywiście. To bardzo dobry pomysł. Myślę, że prezes z niecierpliwością czeka na informacje.

Znowu zapadło złowrogie milczenie. Mężczyźni zastygli w bezruchu, niczym dwa posągi pojedynkujące się na spojrzenia.

Pierwszy spasował technik. Odwrócił się i po prostu wyszedł. A raczej wyszedłby, gdyby ktoś w tym czasie nie strzelił mu w plecy.

Niv dosłownie podskoczył w fotelu, chociaż wciąż był skrępowany. Widział, jak trafiony w ramię mężczyzna padł z okrzykiem na ziemię. Adams odwrócił głowę, zacisnął powieki i zaczął na oślep strzelać do rannego, próbującego wyczołgać się z garażu. Kolejne pociski wbijały się w nogi, brzuch, wreszcie w klatkę piersiową mężczyzny. Gdy w magazynku skończyły się naboje, technik wciąż jeszcze żył, konwulsyjnie wijąc się na podłodze. Adams trzęsącymi się rękoma zmienił magazynek i wymierzył w konającego. Celował kilka sekund, nie dał rady jednak oddać strzału, patrząc ofierze w oczy. Ponownie odwrócił głowę i zaczął wduszać spust. Dopiero czwarty pocisk na dobre zakończył cierpienia technika.

Od huku wystrzałów Nivowi dzwoniło w uszach. W ciasnym pomieszczeniu zrobiło się duszno od smrodu prochu, krwi i śmierci, a światło dogorywającej żarówki z trudem przebijało się przez kłęby kurzu i dymu. Adams kaszlał i rozdygotaną dłonią usiłował schować broń, jednak raz za razem ześlizgiwała się po plastikowej kaburze. Gdy w końcu mu się udało, powiódł wzrokiem po zbryzganym krwią pomieszczeniu, wreszcie utkwił go w ciele. Oczy trupa były wybałuszone, szkliste i wpatrzone w sufit, a wokół wykrzywionych warg krzepła krew. Ciałem Adamsa wstrząsnął gwałtowny skurcz. Wybiegł z garażu, zgięty wpół, zasłaniając usta dłonią. Chwilę później dało się słyszeć modyfikowane elektronicznie gardłowe bulgotanie.

Adams pojawił się kilka minut później i bez słowa wyciągnął ciało na zewnątrz. Po powrocie zamknął za sobą drzwi i usiadł na stoliku, wpatrując się w jakiś punkt nad głową więźnia. Niv starał się wyglądać nieszkodliwie. Wreszcie, po dobrych kilku minutach, Adams wyjął telefon i zadzwonił do kogoś, komu przekazał uzyskane w trakcie przesłuchania informacje. Rozłączył się, schował telefon do kieszeni i zaczął nerwowo bębnić palcami o blat.

—  Pan nie uwierzy, doktorze, ale to była samoobrona.

W jego tonie słychać było obawę. Wbił wzrok w usta Niva, jakby czekając na… Właściwie to na co? Co chciał usłyszeć? Komentarz? Błaganie o litość? Słowa potępienia?

Niv odważył się tylko pokiwać głową.

—  Cieszę się, że pan rozumie. Gdyby doniósł centrali, że mam dostęp do tych danych, a oni nie otrzymaliby ich od razu… W sumie dlatego zatrzymałem pana telefon. Żeby wiedzieć, czy nie przejrzeli mojego planu i nie próbują się kontaktować bezpośrednio z panem. Teraz rozumie pan, dlaczego to była samoobrona. Sam pan widzi, do czego są zdolni.

Niv znów przytaknął w milczeniu, mając nadzieję, że to najlepsza taktyka na szaleńców. Adams wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.

—  Nie mogłem pozwolić, żeby tacy jak InnoMed czy nawet Blue Pill dostali lek w swoje łapy. Jedni drą skórę za każdą pigułkę, a drudzy wypuszczają na rynek byle gówno. Tak czy siak cierpią pacjenci!

Niv kiwał głową z pełnym zrozumienia uśmiechem, ale w głębi ducha zamierał, widząc złowrogie błyski w oczach rozmówcy.

—  A przecież ja chciałem dobrze! Rozumie pan, że to podtapianie było konieczne, prawda? Chciałem mieć ten patent, żeby pacjenci dostali tani i dobry produkt, przede wszystkim szybko. Naprawdę trzeba mieć kręgosłup, by kontrolować taką potęgę, jaką daje pana lek! — Zaczął bezwiednie przygryzać paznokcie. — Widzi pan, tylko ja miałem wątpliwości, kiedy okazało się, że praca w firmie wymaga pewnych kompromisów. Ja jeden biłem się z sumieniem! Pan myśli, że łatwo było kraść wyniki kolegom ze studiów i przekupywać laboratoria analizujące efekty uboczne?!

Niv kręcił głową, rozszerzonymi oczami wpatrując się w strużki śliny ściekające Adamsowi po brodzie.

—  A pan jest lepszy, doktorze? Nigdy nie wyśmiał pan na seminarium dobrego pomysłu tylko dlatego, że nie był pana? Nie dawał pan najlepszym studentom najnudniejszej roboty tylko po to, by szybko odeszli i nie stali się konkurencją? Nie zagarnął pan dla siebie cudzego pomysłu, nie wspominając potem autora nawet w podziękowaniach?

Porywacz znów usiadł na stoliku, wyjął broń i zaczął się nią bawić, nabój po naboju rozładowując i ładując magazynek.

—  A tak naprawdę to pan narozrabiał, to wszystko pana wina! — Oskarżycielsko zwrócił lufę w stronę Niva. — Mógł pan zgodzić się na współpracę i wszyscy byliby zadowoleni. Ale nie! Pan musiał odmówić, ośmielając się jeszcze podważać nasze kapitalistyczne metody pozyskiwania danych. — Adams opuścił broń i po raz pierwszy od zabójstwa spojrzał Nivowi prosto w oczy. — Jak pan mógł?!

Wywołany do odpowiedzi Niv zamarł. Nie wiedział, co odpowiedzieć, tym bardziej, że myśli miał zaprzątnięte wątpliwościami, czy dobrze zrobił, podając wymyślone naprędce hasło. Za chwilę prawda wyjdzie na jaw, a chyba nawet sam Adams nie miał pojęcia, jak zareaguje na wiadomość, że dał się oszukać. Kolejną zagadką było, czy jego współpracownik skontaktuje się z szefem po pierwszej nieudanej próbie, czy też zadzwoni już z pułapki, w jaką zmieni się pokój, gdy trzeci raz błędnie wpisze hasło.

Niv wbił wzrok w Adamsa, próbując domyślić się, co powinien mu powiedzieć, żeby ujść z życiem. Ten chyba błędnie zinterpretował jego przerażone spojrzenie, bo wstał ze stolika i nachylił się nad Nivem.

—  Widzę, że pan także rozumie, że to pan jest wszystkiemu winny. W końcu to w pana kraju tyle lat panowała urawniłowka! Nie wstyd panu? Nie wstyd wobec wszystkich przodków, którzy musieli dźwigać jarzmo totalitaryzmu? Swoim zachowaniem stanął pan w jednym szeregu z komunistami i nazistami, Sokol! Podobnie jak ten szczurek! — Machnął ręką w stronę drzwi.

Adams już krzyczał. W oczach pękały mu kolejne naczynka krwionośne, potęgując wrażenie zionącego z nich obłędu. Niv zrozumiał nagle, że cała ta przemowa miała na celu wyłącznie zracjonalizowanie zabójstwa. Według porywacza nie zginął już Bogu ducha winny człowiek, lecz komunista i nazista…

Niv przełknął ślinę. On też właśnie dorobił się tej przeklętej etykietki.

Nagle zadzwonił telefon. Adams ze zdziwieniem spojrzał na szczątki urządzenia. Dopiero po trzecim sygnale zorientował się, że ten złom już nie ma prawa wydać z siebie dźwięku i sięgnął do kieszeni po swój telefon. Odebrał go i przez kilka sekund słuchał w milczeniu. Podniósł głowę i spojrzał na Niva. Początkowo obłęd w jego oczach zmienił się w niedowierzanie, by chwilę później ustąpić miejsca furii. Przez moment porywacz wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się na więźnia i znowu zacząć okładać go pistoletem, jednak tym razem najwyraźniej postanowił użyć broni zgodnie z jej przeznaczeniem.

—  Poczekaj chwilę — powiedział do słuchawki, opierając lufę o czoło porwanego — zaraz podam ci prawidłowe hasło.

Niv wiedział ponad wszelką wątpliwość, że jeśli teraz skłamie, tamten po prostu go zastrzeli.

—  Małymi literami N jak Niv, S jak Sokol, dużymi I jak instytut, W jak Weizmann — wyrecytował, a Adams powtórzył do słuchawki. — Dwa, pięć, pięć, cztery, dwa, trzy, osiem, dziewięć, siedem…

Porywacz nie usłyszał już ostatniej cyfry. Na jego czole i piersi pojawiły się czerwone plamy. Nim do Niva dotarło, co widzi, huk wybuchu nieomal rozerwał mu bębenki, a ściana budynku rozleciała się na milion kawałków, kalecząc mu skórę odłamkami.

Do środka wpadli zamaskowani mężczyźni w jednolicie czarnych mundurach. W kilka sekund omietli pomieszczenie laserowymi wiązkami celowników, wywlekli trupa Adamsa i odcięli Niva od fotela. Był tak zesztywniały, że praktycznie powlekli go do samochodu. Przed garażem stało pięć czarnych vanów.

Niv, niecałą minutę po eksplozji, leżał twarzą do ziemi z rękami skutymi za plecami, z jednej strony osłonięty samochodem z napisem „SWAT”, z drugiej kordonem zamaskowanych policjantów, czujnie wpatrujących się w ciemność. Przekręcił głowę i ze zdumieniem przyjrzał się ich wyposażeniu. Poza wojskowymi karabinami każdy zaopatrzony był w noktowizor, zaś dwóch w coś przypominającego małe wyrzutnie rakiet. Dodatkowo jeden z policjantów rozmontowywał jakieś zaawansowane urządzenie mobilne, jakie do tej pory Niv widział tylko w filmach science fiction.

Zacisnął powieki, gdy na jego twarz chlapnęło błoto rozpryśnięte wysokimi, wojskowymi butami. Ktoś odwrócił go szarpnięciem i nachylił się w jego stronę. W półmroku Niv dostrzegł zarys niesympatycznej twarzy. Mężczyzna zaświecił mu w oczy słabą, czerwoną latarką, po czym skierował ją na trzymane w ręku zdjęcie.

—  …Sokol? — Ledwo dosłyszał swoje nazwisko. Większość dźwięków zagłuszało dzwonienie w uszach.

—  Tak…

Oficer bezceremonialnie odwrócił go z powrotem na twarz i rozkuł, a ponieważ Niv wciąż nie był w stanie sam się podnieść, niemal został wrzucony do pojazdu. Sekundę później Trep – bo tak Niv zdążył ochrzcić oficera w myślach – wsiadł za nim i zatrzasnął drzwi. Dwukrotnie uderzył pięścią w szybę, a stojący na zewnątrz policjanci rozbiegli się do pozostałych samochodów. Ostatni wsiadali już w biegu. Kolumną ruszyli w dół wzgórza, na którym stał garaż, będący przez ostatnich kilka godzin więzieniem Niva. Rosjanin miał rację – obrona tego miejsca wymagałaby armii.

Niv powiercił palcem w uchu. Dzwonienie zmieniło się w jeszcze bardziej denerwujące piszczenie, w dodatku wzbogacone o narastający ból głowy. Na szczęście z każdą minutą słyszał coraz lepiej. W samą porę, bowiem Trep zdecydował się przerwać milczenie:

—  Jest pan cały?

—  Chyba… chyba tak.

—  Zgłoszono pana zaginięcie. Porywacze przegapili pana komórkę, co ułatwiło nam zadanie.

—  Nie przegapili. Jeden z nich ją zabrał.

—  Doprawdy? — Trep popatrzył na niego powątpiewająco. — Po co?

—  Chciał wiedzieć, kto będzie do mnie dzwonił.

Oficer nic nie odpowiedział, ale gdy kręcił z dezaprobatą głową, można było dostrzec, jak jego usta formują się na kształt bezgłośnego: „Amatorzy”.

—  Byli tu jeszcze najemnicy.

—  Najemnicy?

—  Najemnicy, którzy mnie tu przywieźli. Pokłócili się ze zleceniodawcą i odjechali. — Niv zauważył malujące się na twarzy oficera rozczarowanie.

—  O co chodzi?

—  Nic takiego. — Oficer uśmiechnął się krzywo. — Szkoda, że uciekli. Moglibyśmy ich aresztować. Wie pan, statystyki w górę, te rzeczy.

—  Aresztować? Tak jak Adamsa?

—  Adamsa?

—  To porywacz, którego zastrzeliliście. Do cholery, przecież to mogłem być ja!

—  Procedury, panie doktorze. Procedury. A nasz sprzęt pozwolił na przeprowadzenie akcji bez zbędnego ryzyka. — Oficer nerwowo stukał palcami w brodę. — Mówi pan, że jak nazywał się porywacz?

—  Adams. Może ma przy sobie dokumenty.

—  Przyjadą mundurowi, to go przeszukają. Naszym zadaniem było pana odbić i jak najszybciej dostarczyć w bezpieczne miejsce. Ale zanim przejdziemy do, jak to się mówi, opisu zdarzenia, niech pan weźmie te proszki, bo jak zejdzie panu adrenalina, to będzie pan nam robił za syrenę. — Podał Nivowi saszetkę. — Ładunki kierunkowe ułatwiają wejście, ale nie zazdroszczę panu pobytu w środku.

Gdy Niv w milczeniu przełknął lekarstwo, oficer krytycznie przyjrzał się jego skroni. Spod fotela wyjął apteczkę, a z niej aerozol ze znaczkiem czerwonego krzyża i antyseptyczną chusteczkę.

—  Proszę zamknąć oczy. Może lekko piec — ostrzegł beznamiętnie i przetarł zranione miejsce chusteczką.

Chłód chusteczki przyniósł nieoczekiwaną ulgę pulsującej bólem skroni. Niv uśmiechnął się pod nosem.

—  Obawiam się, że po tym, co przeszedłem… Sss!

Czymkolwiek był zastosowany przez oficera spray, Niv cieszył się, że Adams nie miał do niego dostępu. Substancja, która pokryła jego ranę, zdawała się wżerać w skórę.

—  Za chwilę zadziałają środki przeciwbólowe — głos Trepa pozostawał idealnie obojętny, podobnie jak jego ogorzała twarz, ale Niv nie mógł oprzeć się wrażeniu, że pod spodem czai się kpina. Na szczęście mówił prawdę. Wkrótce pieczenie i ból głowy zaczęły słabnąć, nawet piszczenie w uszach stawało się mniej irytujące.

Droga do hotelu zajęła im prawie godzinę. W tym czasie Niv opowiedział oficerowi wszystko, co zapamiętał. Tamten z szybkością maszynistki wystukiwał jego zeznania na klawiaturze laptopa, od czasu do czasu zadając jakieś pytanie. Przed hotelem policjant wyjął z bagażnika przenośną drukarkę, przygotował dwie kopie zeznań, poprosił o podpis na jednej z nich, po czym zasalutował.

—  Gdyby pan przypomniał sobie coś jeszcze lub ktokolwiek kontaktował się z panem w tej sprawie, proszę do mnie zadzwonić. Mam nadzieję, że nie muszę panu tłumaczyć, jak ważne z przyczyn bezpieczeństwa operacyjnego jest, żeby rozmawiał pan wyłącznie i bezpośrednio ze mną. Numer jest w stopce. Do widzenia.