Prolog – Konferencja: V

Zanim Niv zdążył zebrać myśli i coś odpowiedzieć albo przynajmniej oddać długopis z gwiazdką szeryfa, Trep wskoczył do auta i odjechał. Zdębiały naukowiec wpatrywał się chwilę w znikające światła samochodów. Odczuwał pewien niedosyt. Nie znał się na procedurach uwalniania zakładników, a na rozmowę z psychologiem nie miał ochoty, ale jego mocno poturbowane poczucie własnej wartości odrobinę by odżyło, gdyby miał szansę takowej odmówić. Zgiął na cztery kopię zeznań i schował do kieszeni spodni. Z drugiej strony musiał przyznać, że policję mieli tu nad wyraz sprawną. Ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnął, to spędzenie nocy na komisariacie.

Zadając sobie w myślach pytanie, czego w takim razie by pragnął i czy byłaby to raczej paczka papierosów, butelka wódki, czy też obie te rzeczy jednocześnie, pokuśtykał w stronę wejścia.

W lobby zauważył jednak coś, na co kompletnie nie miał ochoty. Oto w jednym z foteli siedziała Daiva, bezmyślnie przeglądając kolorowe czasopismo. Mimo przygaszonego światła, widział odcinające się od jej bladej skóry ciemne sińce wokół oczu. Odruchowo zrobił w jej kierunku kilka kroków, szybko jednak się zatrzymał. Próbował wymyślić jakieś przeprosiny, ale przesłuchanie, pobicie i ogłuszenie nie pomagały mu zebrać myśli. Stał kilka chwil, przypatrując się jej w milczeniu.

Nagle dotarło do niego, jaki element nie pasował mu do obrazu. Sukienka, która podczas kolacji budziła zachwyt mężczyzn i zazdrość kobiet, teraz była zmięta i przybrudzona, a na fotelu obok leżał zwinięty w kłębek hotelowy szlafrok. W jego pamięci rozbrzmiały rozmowy o pocieszaniu, które słyszał, wychodząc z sali. Bezgłośnie odwrócił się i skierował ku windom.

Stalowe drzwi rozsunęły się ze zgrzytem niosącym się po holu jak bicie kościelnego dzwonu. Niv kątem oka zauważył, jak Daiva zrywa się z fotela i biegnie w jego stronę. Wszedł do środka, udając, że jej nie dostrzega. Gdy jednak usłyszał, że woła jego imię, zacisnął zęby i wysunął rękę, zasłaniając fotokomórkę. Daiva zdyszana wpadła do środka i szybko wcisnęła guzik zamykania drzwi.

—  Niv! Czekałam na ciebie, ale… — Nagle dostrzegła, w jakim stanie jest jego twarz i garderoba i urwała.

—  Nie musisz niczego tłumaczyć. — Niv wziął głęboki oddech. — Przepraszam za to w restauracji.

—  Słuchaj! To nie tak, jak myślisz!

—  Jest późno i miałem ciężki wieczór. Ja w ogóle nie myślę. Przepraszam. Cokolwiek się stało, to moja wina.

To zdecydowanie nie była pora na wyjaśnienia. Marzył o wódce, papierosach i ciepłym prysznicu. W samotności. Dzwonek oznajmił, że znaleźli się na jego piętrze, Daiva jednak stanęła w drzwiach, najwyraźniej nie mając zamiaru go przepuścić. Przecież ją przeprosił! Czego jeszcze oczekiwała?

Wcisnęła numer piętra własnego pokoju. Tego było już za wiele!

—  Pani doktor pozwoli, mam poduszkę do zapłakania — warknął i oparł dłoń na przycisku swojego piętra, blokując odjazd.

Kobieta podniosła głowę i zmrużyła oczy. Spoliczkowała go.

Otumaniony środkami przeciwbólowymi prawie nie poczuł uderzenia, ale ego zabolało mocno.

—  Nie chciałbym psuć ci zabawy, ale bicie mnie w tej chwili niewiele daje. Przeszedłem dziś takie rzeczy, że musiałabyś złamać mi szczękę, żebym w ogóle coś poczuł. Jak już mówiłem, przepraszam cię za moje zachowanie przy kolacji, cokolwiek działo się później, nie jest moją sprawą. Dobranoc.

—  Później zostałeś porwany. Trudno to nazwać nie twoją sprawą.

Zbaraniały Niv stał przez chwilę bezgłośnie rozdziawiając usta.

—  Jak… kto… to znaczy… Skąd o tym wiesz?

—  To ja wezwałam policję.

Niv wziął gwałtowny wdech, ale zanim się odezwał, Daiva położyła mu palec na ustach.

—  Widzisz… Stwierdziłam, że powinnam jednak dać ci w pysk za to, co powiedziałeś, i wróciłam do restauracji. Ktoś powiedział mi, że chyba poszedłeś się utopić, bo widział, jak zmierzałeś na plażę. Poszłam po twoich śladach. Widziałam, jak podchodzi do ciebie jakiś facet, uderza cię, a potem wciąga do samochodu. Na szczęście szłam blisko drzew, więc nie zauważył, kiedy padłam na ziemię i odczołgałam się w krzaki. Po telefonie na policję wróciłam tu biegiem i zabrałam twojego laptopa, bojąc się, że ci ludzie mogą chcieć ukraść wyniki. Bałam się też zostać sama w pokoju, więc od tamtej pory siedzę tu i czekam.

Niv bez słowa wpatrywał się w ślady ziemi na jej ubraniu. Daiva podała mu zwinięty szlafrok, który do tej pory kurczowo ściskała pod pachą. Przez miękki materiał wyczuł obudowę laptopa. Wstyd palił mu policzki.

—  Wygląda na to, że znów muszę cię przeprosić. — Odwrócił wzrok i rozważał coś przez chwilę. — Ja… na spacerze na plaży, dosłyszałem fragment rozmowy… Coś o obijaniu się na wyjeździe, że zaraz wracasz… Doszedłem do wniosku, że to twój facet, że macie jakiś problem czy coś, a ja robię tylko za emocjonalny tampon… Stąd ta scena przy kolacji. Przepraszam. Jak chcesz, możesz mi jeszcze raz dać w głupi dziób, jak już przestaną działać prochy, które dostałem od gliniarza.

—  Jeśli podsłuchałeś coś, co nie do końca zrozumiałeś, to trzeba było po prostu spytać. Nie mam faceta. To znaczy… nie miałam… — Spojrzała na niego nieśmiało, ale ponieważ zszokowany nie zareagował na to wyznanie, kontynuowała: — Ale chyba nie ma sensu cię opieprzać, bo pewnie i tak nie powiem ci nic, czego byś sobie sam już do tej pory nie powiedział. — Daiva odsunęła się od drzwi. — Wiesz co? Może weź swoje rzeczy i przyjdź do mnie?

W pokoju okazało się, że nie było rzeczy, które Niv mógł wziąć. Temu, kto przeszukiwał pomieszczenie, nie wystarczyło samo wysypanie ubrań z szuflad. Każde zostało rozprute na szwach i wywrócone na nice. Podobnie potraktowano meble, a nawet elektronikę i zasłony.

Godzinę później Niv był już wykąpany, a wszystkie rany i stłuczenia miał opatrzone lub obłożone zimnymi kompresami. Uwadze Daivy nie umknęło nawet coś tak błahego, jak otarcie na pięcie.

Teraz leżał z cienkim mentolem zwisającym z kącika ust, bezmyślnie wpatrując się w telewizor, podczas gdy Daiva brała prysznic. Prawie usypiał, gdy rozpoczęła się emisja jakiegoś tandetnego szpiegowskiego filmu.

Zerwał się na równe nogi i złapał za głowę. W całym tym zamieszaniu zapomniał poinformować szefa o człowieku Blue Pill w instytucie! Ktoś przecież sprawdzał jego komputer dla Adamsa!

Złapał leżącą na szafce nocnej komórkę i wywołał listę ostatnich połączeń. Przez chwilę skonfundowany wpatrywał się w ekran. Zamiast numerów profesora Bielawskiego i pizzerii widział tylko nieznany ciąg cyfr. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że trzyma w ręku telefon Daivy. Coś mu się jednak nie zgadzało. Łączyła się dwukrotnie z tym samym numerem – raz podczas ich brzemiennego w skutki spaceru, a drugi mniej więcej w czasie, gdy został porwany. Połączenia z policją nie było wcale. Podobnie jak zapisanych kontaktów, starych wiadomości, zdjęć, tuzinów bezużytecznych aplikacji… Jakby urządzenie zdjęto ze sklepowej półki nie dalej jak trzy dni temu.

Spojrzał w kierunku łazienki i przygryzł wargę. Ważył telefon w ręku kilka chwil, dwa razy przymierzył się do odłożenia go na półkę, ale w końcu wcisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Kiedy w słuchawce zadudniło przywitanie, ze wstrętem zakończył połączenie.

Gdy kilkanaście minut później Daiva wyszła spod prysznica, czekał na nią ubrany. Bałagan w pokoju niewiele odbiegał od tego, jaki wcześniej zastał u siebie. Włożył jej do ręki komórkę.

—  Podziękuj Youngowi, że mnie wyciągnął z łap Adamsa. Na­wet nie zgłoszę policji, że wasi najemnicy odstrzelili mu łeb.

Daiva poważnie pokiwała głową. Gdy przestała już grać, z jej oczu zniknęła naiwna zalotność, ustępując miejsca chłodnej ironii, zaciekawieniu, ale także czemuś na kształt niechętnego respektu.

—  Znając twój profil psychologiczny, mogę założyć, że płacz i zapewnienia, że to nie tak, jak myślisz, nie mają sensu.

Niv odwrócił się i położył dłoń na klamce. Nie miał najmniejszej ochoty na dalszą rozmowę.

—  Poczekaj! Rozumiem twoje oburzenie, ale, jak sam widzisz, nie chcę marnować twojego czasu na melodramaty. Mam jednak pytanie.

Niv wahał się przez moment, ale ostatecznie ciekawość znów zwyciężyła, tym razem nad urażoną dumą.

—  Widzę, że niezły macie ten profil.

—  Co zrobisz? Nie możesz wrócić do domu i udawać, że nic się nie stało. Blue Pill ci nie odpuści.

Niv wzruszył ramionami.

—  I co z tego? Że niby was to obchodzi?

—  To z tego, że możemy zapewnić ci ochronę. Czujemy się w jakimś stopniu odpowiedzialni za to, co cię spotkało. Wbrew pozorom mamy swoją etykę…

—  I cóż właśnie ta etyka pozwoliła ci dolać do mojej whiskey? — Niv sięgnął do kieszeni, wyjął buteleczkę i pomachał naczyniem przed nosem kobiety. Przez chwilę naprawdę wyglądali jak naukowcy, którzy badają klarowność substancji w probówce.

—  To jeszcze nie ma nazwy — odpowiedziała Daiva — ale to nic szkodliwego. Wzmacnia emocje. Chwilowo. Ten wieczór miał być dla ciebie naprawdę wyjątkowy.

—  Naszprycowałaś mnie?

—  Nie. Tak. Chociaż technicznie rzecz ujmując to nie, bo to ani nie uzależnia, ani nie daje efektów ubocznych. Nawet wycina z pamięci emocje, które wywołało. Gdybyś chciał, po wszystkim mógłbyś o mnie po prostu zapomnieć.

—  Dziękuję ci uprzejmie! O kradzieży mojego patentu też bym zapomniał?

—  Jakiego patentu?! — prychnęła drwiąco. — Widzieliśmy dane na twoim laptopie. Wyglądały obiecująco, ale bez pieniędzy na dalsze badania twoimi nanobotami może się zainteresować najwyżej Al-Kaida.

—  Wykorzystałaś moje porwanie, żeby włamać się do mojego laptopa?! — Niv uniósł brwi w zdumieniu, bowiem bezceremonialność tej kobiety wciąż nie przestawała go zadziwiać.

—  Za kogo mnie masz?! Wczoraj w nocy Graham wpiął ci do niego pluskwę!

—  No tak, to zmienia postać rzeczy…

—  Gdybyś nie zaspał i rano włączył komputer, rozmawiałby z tobą inaczej podczas lunchu. Ale to teraz nieistotne.

Niv zamrugał, gdy uderzyła go pewna myśl.

—  Nawet zostawił mi przejściówkę na wypadek, gdybym zapomniał swojej? Czy to wasz gadżet reklamowy? Coś jak długopis dla lekarza? Nie przyglądałem się, ale może gdzieś na spodzie jest logo InnoMedu.

—  Nie… po prostu ją zostawił. — Daiva skrzywiła się zniecierpliwiona. — Ale brawo za kreatywność. Graham, w przeciwieństwie do środowiska naukowego, naprawdę wysoko ją sobie ceni. — Przez chwilę przyglądała mu się z nadzieją. — Jesteś pewny, że nie chcesz z nim jeszcze raz porozmawiać?

Niv się zawahał. A potem zezłościł się na siebie za to wahanie. Związał się z akademią nie dlatego, że brakowało mu kwalifikacji do pracy w firmie farmaceutycznej!

—  Nie rozśmieszaj mnie! — wybuchnął. — Korporacyjna kreatywność?! Może jeszcze dodasz, że dla dobra ludzkości? Nauka i praca w służbie inwestorów, ot co! — Widząc, że Daiva zaciska gniewnie usta i nie kwapi się do kontynuowania tematu, wrócił do przerwanego wątku: — Dlaczego podałaś mi narkotyk?

—  Chodziło tylko o to, żebyś w czasie rozmowy o współpracy nie wyskoczył z tą twoją chorą ambicją. To miało mi pomóc w stworzeniu odpowiedniego klimatu.

—  Ale ja się zirytowałem, a to paskudztwo wprawiło mnie w furię. — Niv klepnął się w czoło. — I pomyśleć, że potem latałem cię przepraszać.

—  Naprawdę wolałabym, żeby ta noc wyglądała inaczej. — Na jej twarzy na krótką chwilę znów zagościł cień dawnego uśmiechu.

—  Przepraszam, że to powiem, ale nie wiem, czy większym wstrętem napawa mnie wspomnienie dotyku mokrej szmaty, czy twoich rąk. Adams może i mnie torturował, ale przynajmniej nie ukrywał, że traktuje mnie przedmiotowo.

—  A ty mnie nie traktowałeś przedmiotowo? — Złość Daivy wyglądała na szczerą. — Cycata niunia z tytułem i bzikiem na punkcie sztuki. Fajna wkładka do łóżka, co?! Myślisz, że nie wiem, że średnia długość trwania twoich związków liczy się w dniach, jeśli nie w godzinach?!

Niv patrzył jej w oczy, aż spuściła wzrok. Wychodząc, rzucił przez ramię:

—  Powinnaś jednak zmienić parę rzeczy w tym profilu.

I choć to także do niego nie pasowało, trzasnął drzwiami.

Winda nie przyjeżdżała całą wieczność, więc ruszył w dół schodami. W głowie aż mu huczało od nadmiaru wrażeń.

Nie spał całą noc, a pod pachą niósł komputer z wynikami, z powodu których, jeszcze przed ich ujawnieniem, zginęło dwoje ludzi. Z drugiej strony… jego badania mogły też uratować wiele istnień. Minął piętro, na którym był zakwaterowany i zszedł na sam dół, do baru, zakładając, że bez uzupełnienia pierwotnego planu o wódkę i tak nic nie wymyśli.

Przy kontuarze zastał dwie osoby. Barmana, którego spodziewał się w tym miejscu, i profesora Sestiere, którego obecność kompletnie go zaskoczyła. Staruszek tłumaczył właśnie jakieś zagadnienia z fizyki cząstek. Byli tak pochłonięci rozmową, że dostrzegli Niva dopiero wtedy, gdy usiadł obok. Gdy barman odszedł realizować zamówienie, Sestiere uśmiechnął się do Niva.

—  Widzę, że nie może pan przespać nocy przed wykładem. — W ustach kogokolwiek innego brzmiałoby to jak kpina, ale profesor naprawdę zdawał się martwić.

—  To nie tak. Samo wystąpienie mnie nie przeraża. Po prostu w ciągu ostatniej doby zostałem porwany, pobity i wykorzystany. A wszystko dlatego, że recenzent mojego projektu sprzedał go firmom farmaceutycznym.

—  Koncerny dowiedziały się o nanobotach?

Niv smętnie pokiwał głową.

—  Jeśli może pana to pocieszyć, to chyba wiem, kto za tym stoi. Ten projekt widziały dwie osoby. Wiem, że ja tych danych nikomu nie przekazałem…

Na kontuarze pojawiły się dwa kieliszki. Niv opróżnił swój i westchnął.

—  Obawiam się, że nawet jeśli poznam nazwisko, niewiele to zmieni. Firmy nie poświadczą swojej winy w sądzie.

—  Oczywiście, że nie wygra pan w sądzie! Ale jest pan pewny, że nie chce wiedzieć, kto pana tak urządził?

Przez chwilę Niv zastanawiał się nad odpowiedzią, wreszcie pokręcił głową. Profesor uśmiechnął się smutno.

—  Mogę pana zapewnić, że osoba, która pozwoliła sobie na takie nadużycie, spotka się od tej pory z pewnym… ostracyzmem w środowisku. Pana zdrowie.

Wypili obaj. Profesor wiercił się przez moment na krześle, aż wreszcie wypalił:

—  Ja też muszę pana przeprosić. To z pana powodu narobiłem wokół tej konferencji tyle szumu.

Niv roześmiał się histerycznie.

—  Więc i pan uwierzył, że mam gotowy uniwersalny lek na raka?

Profesor wyglądał na zaskoczonego.

—  Skądże znowu! Co za bzdura! Tego chcą od pana firmy?

Niv tylko pokiwał głową. Napięcie i stres znalazły nagle ujście i w paroksyzmach śmiechu nie był teraz w stanie wymówić słowa. Sestiere dołączył do niego i rechotali obaj, uderzając pięściami o blat tak zawzięcie, że barman odstawił butelkę i wycofał się chyłkiem.

Uspokoili się po dobrej minucie.

—  Czy nadal ma pan zamiar ogłosić, co naprawdę kryje się w tych wynikach? — Sestiere ocierał łzy z oczu.

—  Szczerze mówiąc? Nie wiem. — Nivowi nagle przestało być do śmiechu.

—  Wie pan, w razie czego wyciągnę coś z szuflady, żeby zaspokoić dziennikarzy.

—  To by tylko opóźniło moment podjęcia decyzji. I nie chodzi o media. Chodzi o to, co zrobią z tym koncerny.

—  W sumie… W opisie projektu był pan bardziej niż enigmatyczny. Sam chętnie poznałbym szczegóły tego odkrycia. Może znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Niv nalał sobie jeszcze jeden kieliszek, który wychylił, nie zapijając. Pokłady jego zaufania zostały ostatnio cokolwiek nadszarpnięte, a Sestiere był jedną z dwóch osób, które widziały projekt… Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że jeśli na całym świecie istniał choć jeden człowiek, którego bardziej interesowała treść odkrycia, niż stojąca za nim perspektywa zysków, to był to właśnie ten stary naukowiec.

—  Pracując dla Bielawskiego — zaczął Niv — opracowałem nanoboty, które potrafią łapać enzymy i używać ich do manipulacji DNA…

—  Jak teraz mi pan powie, że mają aktywność helikazową, a helikazy są niezbędne w procesach replikacji, transkrypcji, rekombinacji, a nawet przy tworzeniu rybosomów, wstaję i wychodzę.

Niv parsknął krótko i przytaknął ze zrozumieniem.

—  Od helikaz oczywiście zacząłem — kontynuował — ale potem dodałem funkcję wychwytywania innych białek i uzyskałem szerokie spektrum możliwości operowania cząsteczką DNA: cięcia, gięcia, a przede wszystkim substytucji nukleotydów! Potem, dzięki pojawieniu się w Weizmannie nanokomputerów kwantowych — wzrok rozbłysnął mu na wspomnienie ekscytacji, z jaką przemycał z budynku obok pudełko z prototypami opatrzone napisem „do utylizacji” — udało mi się spakować cały genom na dysk wielkości jednej dziesiątej przeciętnej komórki i dodać równie mały procesor zdolny do przetwarzania go w czasie rzeczywistym.

Profesor Sestiere podrapał się po łysinie.

—  Pamięć już nie ta, ale jeśli dobrze pojąłem z projektu, to były dwa rodzaje nanobotów: robotnice naprawiające DNA oraz matki zawierające ten dysk z całą sekwencją organizmu, ale zbyt duże żeby wejść do komórki.

Niv stosownym milczeniem pominął uwagę o szwankującej pamięci, zwłaszcza, że padła z ust człowieka, który zawartością swojego mózgu prawdopodobnie zapełniłby niejeden dysk kwantowy. W zamian skupił się na istocie projektu.

—  Dokładnie tak. Opisałem też bazującą na promieniowaniu terahercowym komunikację między robotnicami i matkami. Ponieważ to promieniowanie jest wyjątkowo mało przenikliwe, musiałem dostarczyć organizmowi odpowiednią liczbę matek, tak, by znalazła się przynajmniej jedna na każdy centymetr sześcienny ciała. Inaczej robotnice straciłyby dostęp do sekwencji referencyjnej na dysku.

—  Potem przedstawił pan wyniki, których zagmatwanie do formy, w jakiej je otrzymaliśmy, chyba zajęło więcej czasu niż ich uzyskanie — podsumował profesor, a widząc zbolałą minę Niva, zastrzegł szybko: — Nie mam na myśli, że były niepoprawne! Broń Boże nie oskarżam pana o niekompetencję! — Pokiwał uspokajająco głową. — Mam na myśli raczej to, że w przeciwieństwie do większości pana kolegów, nie usiłował pan statystyczną żonglerką ukryć niepewności czy też nieinterpretowalności rezultatów. Wprost przeciwnie! Do rangi sztuki podniósł pan poddawanie własnych wyników w wątpliwość. Szczerze mówiąc, może powinien pan pomyśleć o zmianie dziedziny. W biologii, z takim podejściem, nie wróżę panu sukcesów na polu publikacyjnym i w pozyskiwaniu grantów…

Profesor uśmiechnął się niewesoło, a Niv, chcąc nie chcąc, musiał przyznać mu rację. Skłamałby, twierdząc, że podobna myśl nigdy nie przyszła mu do głowy, zwłaszcza gdy porównywał swoje podejście z podejściem tych, którzy publikowali w „Nature” czy „Science” tak regularnie i niefrasobliwie zarazem, jakby to był ich prywatny blog.

—  Szczęśliwie — ciągnął staruszek — praca z fizykami nauczyła mnie tego i owego o liczbach i stąd moja ekscytacja pana odkryciem. Nie rozumiem tylko, dlaczego mimo wszystko nie udaje się panu leczyć raka?

Niv bezradnie rozłożył ręce.

—  Szczerze mówiąc, nie wiem — przyznał otwarcie. — Różnice osobnicze uniemożliwiają mi stworzenie uniwersalnej sekwencji referencyjnej dla danego gatunku, więc muszę przygotowywać ją oddzielnie dla każdego osobnika. W tym celu pobieram materiał genetyczny z różnych tkanek, sekwencjonuję, ustalam konsensus, ale i tak część z tych sekwencji, szczególnie stworzona na podstawie tkanek osobników starszych i takich, u których już rozwinął się rak, wyrządza więcej szkody niż pożytku. Zmiany w DNA wprowadzane na ich podstawie przez nanoboty zamiast leczyć, nagle prowadzą do pojawienia się nowotworu! Ale jaki stoi za tym mechanizm, nie mam pojęcia. Może w pewnym wieku jest już zbyt wiele mutacji, by dało się dobrze uśrednić sekwencję?

—  Każdy podział komórkowy zmienia dziedziczoną informację genetyczną i po iluś pokoleniach przestaje ona być kompatybilna z sekwencją referencyjną… — mruknął Sestiere w zamyśleniu.

—  Na to wygląda. Żeby wspólna matryca miała sens, musi być stworzona wcześnie. Wtedy ma szansę służyć jako sekwencja referencyjna. Jeśli będziemy czekać za długo…

Niespodziewanie Sestiere chwycił Niva za ramię i zaczął nim gwałtownie potrząsać.

—  Eureka! Już wiem! Chodźmy do Bielawskiego! Musimy wykonać kilka telefonów!